Meksykanie z niecierpliwością wyczekiwali tej produkcji. Po wielkim skandalu wywołanym przez najnowszy film z Jamesem Bondem, kreującym nieistniejącą tradycję defilady ku czci Święta Zmarłych, czas na odpowiedź Disneya. A ta, iście bajeczna, jak zresztą można się było spodziewać.
Piękna opowieść o poszukiwaniu korzeni i odkrywaniu własnej tożsamości przez zbuntowanego nastolatka. Krok po kroku poznaje on ogromną wartość rodziny, która w meksykańskiej kulturze jest prawdziwym fundamentem. To rodzina jednoczy, daje siłę, wskazuje drogę i przede wszystkim: wspiera w trudnościach i przeciwnościach. To rodzina kultywuje pamięć o zmarłych, aby nie zniknęli.
„Zmarły umiera po raz drugi wtedy, gdy na Ziemi nikt już o nim nie pamięta.”
Przepełniona bajecznymi kolorami, w ujmujący sposób przedstawia życie pozagrobowe. Wszechobecne i całkowicie „żywe” szkielety nie wzbudzają strachu, ale szacunek. Życie żywych przenika się z życiem zmarłych, ich światy są niemalże identyczne. Meksykanie nie boją się śmierci, a nawet się z niej śmieją, bo przecież:
„Nie zdołasz uniknąć swego przeznaczenia.”
Film Coco emanuje symboliką Meksyku: rozsypane pomarańczowe aksamitki w rzeczywistości wskazują zmarłym drogę do domu, a ołtarzyki ku ich czci stanowią przepustkę do ziemskiego świata. Spotkania z bliskimi i wspólne biesiadowanie, mające miejsce w Dniu Zmarłych, jest długo wyczekiwanym momentem. Zapach babcinych tamales, uliczny tianguis, porozwieszane po całym mieście kolorowe bibułki (guirnaldas de papel picado) oraz mieniące się kolorami tęczy alebrijes… Kluczowym elementem kultury Meksyku jest też radosny grito mexicano oraz wszechobecność muzyki. Każdy Meksykanin posiada gitarę i gdzieś w ukryciu ćwiczy na niej serenady dla swej ukochanej. Do tego wszystkiego dołączył jeszcze luchador el Santo, Frida Kahlo, Llorona z Guanajuato i antyalergiczny pies bez sierści (xoloitzcuintle)! Co więcej – cenotes, papaya i kukurydza na patyku – są tam na porządku dziennym!