W Meksyku ulice są szerokie, bo szerokie są samochody. Każdy pas jest tak szeroki jak 1,5 pasa europejskiego! W końcu to „Ameryka”, więc ulice muszą pomieścić duże samochody 😉
Sześć pasów w jedną stronę. Wszyscy jadą jak szaleni – gwałtownie przyspieszają, nagle hamują, nie zwracają najmniejszej uwagi na innych uczestników ruchu. Wymijają na milimetry. Czasem nawet prowadzą auto po dwóch pasach jednocześnie, ustawiając linię rozdzielającą pasy na równi z osią pojazdu.
W niniejszym artykule przede wszystkim posłużę się przykładem Miasta Meksyk, ponieważ jest ono najbardziej reprezentatywne.
Nie ma. W Meksyku nie ma zasad ruchu drogowego. Żadnych, nawet reguły prawej ręki. Liczy się tylko przetrwanie. Kto przetrwa, dojedzie do celu. Prawie nie ma rond. Znaków drogowych jest tyle, co kot napłakał. Za to przy ulicy często stawiane są billboardy z ogłoszeniami takimi jak „Prowadź ostrożnie, twoja rodzina czeka na ciebie”.
Zawsze zastanawiało mnie, czy kierowcy prowadząc auto autostradą mają czas na czytanie tak długich zdań?
Sygnalizacja świetlna jest, ale światła znajdują się „za” skrzyżowaniem, a na jezdni brak pasów podpowiadających gdzie się zatrzymać przed wjazdem na skrzyżowanie. Praktycznie nie ma też przejść dla pieszych (a nawet jeśli uda się jakieś znaleźć, to nie jest ono respektowane). Przechodzi się na drugą stronę na skrzyżowaniu, przebiegając pomiędzy samochodami i wskakując na dwudziestocentymetrowe krawężniki. Nie ma też przystanków autobusowych – autobusy zatrzymają się tam, gdzie stoi pasażer machający ręką; tam, gdzie wypadnie po wciśnięciu guziczka przez podróżujących lub tam, gdzie kierowcy najwygodniej się zatrzymać. Jak można się łatwo domyślić, z tego samego względu nie ma również rozkładów jazdy: autobusy mają wypisane na przedniej szybie kilka głównych ulic lub punktów, do których się kierują, a reszta dla turysty jest już raczej sprawą przypadku (tak jak i godziny odjazdu). Oczywiście, nie dotyczy to dalekobieżnych autokarów pierwszej klasy, kursujących na czas jak w szwajcarskim zegarku.
W Meksyku nie ma jeszcze czegoś. Obowiązkowych ubezpieczeń pojazdu! Wiadomo, w takiej sytuacji nikt ich nie wykupuje… Dlatego, w razie stłuczki należy dogonić winowajcę – jeśli od razu nie ureguluje on szkody, to naprawa będzie na własny rachunek (ze względu na skrajną korupcję i inne polityczno-społeczne względy lepiej nie wzywać policji). Wskutek tego, każdy pilnuje swoich czterech kół i tak manewruje pojazdem, że faktyczna ilość stłuczek i wypadków w Meksyku jest wielokrotnie niższa niż w Polsce. Na porządku dziennym jest prowadzenie pojazdów po spożyciu alkoholu (meksykańskie piwa są znacznie słabsze niż nasze, a ponadto są sprzedawane w butelkach 0,3 l, więc trzeba ich dużo wypić, żeby wywołały podobny efekt jak pół litra Tyskiego). Pomimo takiej swawoli, w Meksyku jeszcze nigdy nie byłam świadkiem, ani nawet nie słyszałam od znajomych o stłuczkach, potrąceniach pieszych, wbiciu autobusu w przystanek lub ścianę budynku, ani tym bardziej kolizji tramwajów! Wszystko wskazuje więc na to, że im mniej zasad, tym większe bezpieczeństwo!
Nie ma tradycyjnych szyldów (nie dotyczy to przedsiębiorstw spożywczych – piekarni, restauracji, itd.). Idąc ulicą, nie zawsze da się zgadnąć, że tutaj jest mechanik, a tam pracuje szklarz. Zorientowałam się, że na mojej ulicy ma swój warsztat mechanik dopiero gdy zauważyłam, że codziennie przed domem ten sam pan grzebał w silniku innego auta… I po 5 autach w ciągu 5 dni stwierdziłam, że to chyba jednak nie jego 😉
Jednak nie zawsze jest to jednoznaczne. Meksykanie lubią na parkingu pod domem dłubać w aucie, przemalowywać je na inny kolor czy zalepiać powypadkowe dziury i brakujące zderzaki blachami w zupełnie innym kolorze. I nie ma to nic wspólnego z prowadzeniem warsztatu samochodowego.
Jak to w dużych miastach bywa, w Mieście Meksyk nie ma też wystarczającej liczby miejsc parkingowych. W tej sytuacji, ludzie stawiają na ulicy pudła, stary telewizor czy taczkę, aby oznakować i zagwarantować sobie miejsce postojowe. Dlaczego nikt po prostu nie przesunie tych pudeł i nie zaparkuje własnego auta na „terenie” zabezpieczonym przez sąsiada? Z czystego lenistwa. Naprawdę. Nie chce im się wysiadać z auta, wolą jeździć w kółko i szukać kolejnego miejsca…
Skoro już mowa o pudłach i rupieciach… Warto wspomnieć, że na meksykańskiej ulicy (ani na chodniku) nie znajdziemy koszy na śmieci. Trzeba zabrać swoje brudki do domu…
Dla odmiany, teraz zacznę wymieniać co jest w Meksyku. Słynne topes. Tope to próg zwalniający, czyli „wybrzuszenie” na jezdni, oznakowane kolorystycznie, mające na celu wymuszenie zmniejszenia prędkości. Nic w przyrodzie nie ginie, więc można też tam znaleźć vados, tj. „wklęśnięcia” ulicy, mające na celu odprowadzenie nadmiaru wody z ulicy do pobliskiej rzeki (taka prekolumbijska „kanalizacja”), a skutek dokładnie ten sam co topes. Vados, ze względu na to, że nie są oznakowane, są o wiele bardziej niebezpieczne. Zarówno jedne jak i drugie są 10 razy większe niż nasze „śpiące policjanty”, więc spotkanie z nimi przy większej szybkości naprawdę boli…
Na ulicy przede wszystkim jest jedzenie. Na przekór wszystkiemu, najlepsze, najtańsze i najświeższe! Od tacos, tamales, tortas (kanapki) po hamburgery i hot-dogi. Trzeba tylko żywić się tam, gdzie jest kolejka (miejscowych, a nie turystów) i wcale nie trzeba pożerać kilogramów pikantnego sosu (jak twierdzi słynny podróżnik WC), żeby uniknąć zemsty Montezumy.
Na ulicy są też prostytutki. Nawet w biały dzień! W Mieście Meksyk najłatwiej je spotkać przy ulicy Tlalpan lub w dzielnicy La Merced.
Należy pamiętać, iż brak zasad ruchu drogowego czy inne wspomniane przeze mnie czynniki nie są jedynymi utrudnieniami w poruszaniu się samochodem po Mieście Meksyk. Rząd ustalił dodatkowe obostrzenia pod nazwą Hoy no circula (dziś nie jeździ), które istotnie ograniczają możliwość poruszania się samochodem po mieście.